Rozmowa z malarzem Andrzejem Cisowskim

Na kulturze nie wolno oszczędzać

Jest pan uznanym malarzem, który wiele lat spędził za granicą. Jak z tej perspektywy postrzega pan Szczytno – miasto swojego dzieciństwa i młodości?

- Z nostalgią wspominam tamte czasy, pamiętam dobrze, jak wtedy wyglądało Szczytno. Zawsze chętnie tu wracałem, czy to będąc na studiach w Warszawie, czy w Düsseldorfie. Wychowywałem się na ul. Pasymskiej. Z czasów dzieciństwa zapamiętałem, że były tam piękne ogrody, a nie szpecące garaże. Często chodziłem nad jezioro się kąpać. Wtedy wszystko wyglądało inaczej niż dziś. Z czasem zaobserwowałem metamorfozę miasta idącą w złym kierunku.

Co się panu nie podoba?

- Choćby stacja benzynowa zbudowana tuż nad jeziorem. Moi znajomi z Niemiec, którzy przyjechali do mnie z wizytą, byli bardzo zdumieni tym widokiem. Słyszałem też, że w pobliżu planowana jest kolejna inwestycja mająca zasłonić widok na jezioro od strony ulicy. Podobnych nieprzemyślanych rozwiązań jest w mieście wiele.

Co według pana jest tego przyczyną?

- Uważam, że ktoś powinien czuwać nad stroną urbanistyczną miasta. Nie można po prostu ot tak sobie uprawiać radosnej twórczości. Wszystko musi mieć swoją logikę. Dziwię się, że władze miasta, które aranżują te zmiany, nie konsultują się z kimś, kto ma ten temat wiedzę i rozeznanie.

Jak się panu podobają pomysły na promocję miasta w postaci np. figurek pofajdoków?

- Oczywiście można fajną rzeźbą rozbawić społeczeństwo, dlaczego nie? Dla mnie jednak te figurki pochodzą z jakiejś obcej kultury, która z mazurską ma niewiele wspólnego. Pofajdoki są po prostu brzydkie, przypominają mi do złudzenia krasnale ogrodowe widywane w Niemczech. Nie dostrzegam między nimi żadnej różnicy. To jest kicz, i to ten w negatywnym znaczeniu. Słyszałem, że niektórym ludziom się to podoba, robią sobie zdjęcia przy figurkach. Ja jednak nie chciałbym się potykać o coś takiego. Uważam, że pieniądze wydane na pofajdoki można było zainwestować w rzeźbę z prawdziwego zdarzenia.

A jak postrzega pan inne nowo powstałe elementy w krajobrazie Szczytna?

- Nie podoba mi się pomnik Orła Białego. Słyszałem, że był rzeźbiarz, który miał się podjąć tego zadania, ale jego projekt okazał się za drogi. No i mamy to, co mamy. To kolejny dowód na to, że na kulturze nie należy oszczędzać. Z kolei rzeźba Klenczona nad dużym jeziorem jest do przyjęcia, ale co z kolei znaczą te murki obok? Bardziej nawiązują one do architektury budynku sądu niż do ruin. Uważam, że bardziej na miejscu byłby tu kamień, który jest budulcem i szlachetniejszym, i tańszym. Ale jeżeli już musiała być to cegła, to dlaczego nie czerwona? Myślę, że wynika to z pewnej ignorancji władz miasta i braku konsultacji z fachowcami.

Władze miasta szczycą się, że w okresie letnim odbywa się tu dużo imprez. Nie brak jednak głosów, że ich poziom artystyczny jest bardzo niski. Czy podziela pan te opinie?

- Dla mnie taka impreza jak np. Święto Kartoflaka to żenada. Tego rodzaju wydarzenia mają więcej wspólnego z kulturą plebejską niż charakterem miasta Szczytno. Organizatorzy wychodzą z założenia, że trzeba „coś rzucić” gawiedzi.

Do niedawna naszą sztandarową imprezą były Dnie i Noce Szczytna

- Zastanawiam się często, dlaczego są one na tak niskim poziomie. Sądzę, że za te same pieniądze można by było zaprosić może mniej artystów, ale za to takich z prawdziwego zdarzenia, żeby to była uczta dla miasta, a nie tylko święto kultury masowej. Pani burmistrz często z dumą podkreśla, że Dni i Noce Szczytna są darmowe. Jednak człowiek ma już taką naturę, że tego, co dostaje za darmo, nie szanuje. Nie twierdzę, że takie masowe imprezy nie są w ogóle potrzebne. Jednak oprócz tego powinny się też odbywać ambitniejsze koncerty, takie, na które idzie się z przyjemnością.

Od kilku lat jest u nas przecież poezja śpiewana.

- I bardzo dobrze. Ale są to sprawy, które dopiero się tu zaczynają rozwijać. Rozumiem, że miasto nie może wszystkich zadowolić, ale od czasu do czasu należałoby pozwolić sobie na ambitniejsze projekty.

Władze nie inwestują dużo w kulturę, tłumacząc, że w pierwszej kolejności trzeba zaspokoić inne palące potrzeby. Czy zgadza się pan z taką argumentacją?

- W Niemczech bardzo szybko zdano sobie sprawę z tego, jak ważna jest kultura. W Düsseldorfie, gdzie mieszkałem, miasto żyje kulturą. To przecież wizytówka grodu, jego świadectwo. Jeżeli tego nie będziemy szanować, to co po nas zostanie np. za 50 lat?

Rozmawiała Ewa Kułakowska