- Zajmujemy się pofajdokami, które upstrzyły miasto, a zapominamy o miejscu, które jest tak naprawdę sercem Szczytna - mówi w rozmowie z "Kurkiem" Monika Ostaszewska – Symonowicz, kierownik Muzeum Mazurskiego w Szczytnie.

Więcej Krzyżaków, mniej pofajdoków

W szczycieńskiej kulturze pracuje pani już dość długo ...

- Rzeczywiście – zawodową pracę w muzeum zaczęłam 1 sierpnia 1990 roku, wcześniej pracowałam w nim przez kilka sezonów letnich. Zawsze jednak byłam związana z tym miejscem przez moją mamę (Stanisławę Ostaszewską, która przepracowała w muzeum 46 lat – przyp. red.). Pamiętam, że jeszcze jako uczennica Szkoły Podstawowej nr 1 przed lekcjami lub po zawsze tu przychodziłam. Siłą rzeczy obserwowałam więc ówczesne życie kulturalne miasta, dużo o tym rozmawiałam z mamą. Zresztą muzeum było miejscem często i chętnie odwiedzanym przez ludzi szczycieńskiej kultury.

Wiele osób, jak choćby niedawno na łamach „Kurka” była instruktorka MDK-u Krystyna Godlewska, z sentymentem wspomina tamte czasy podkreślając, że wówczas wszystkie instytucje zajmujące się kulturą w mieście ze sobą współpracowały.

- To prawda. Dawniej był to bardziej bezpośredni kontakt niż dziś. Po przemianach ustrojowych na początku lat 90. na krótko wrócił ten klimat, mimo że muzeum już od 1975 roku działało jako oddział Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie. Wtedy jednak współpracy między placówkami zajmującymi się kulturą bardzo sprzyjał burmistrz Paweł Bielinowicz. Potem jednak z różnych powodów to się zmieniło.

Jak postrzega pani dzisiejsze życie kulturalne Szczytna? Czy np. bierze pani udział w imprezach organizowanych w mieście?

- W miarę możliwości staram się uczestniczyć w różnych wydarzeniach. Natomiast zupełnie nie biorę udziału w masowych imprezach, takich jakimi stały się w ostatnim czasie Dni i Noce Szczytna czy wykreowane niedawno święto kartoflaka. Dla mnie Dni i Noce Szczytna na dobre skończyły się wraz z odejściem od formuły koncertów biletowanych. Rozumiem, że nie każdego stać było na zakup biletów, ale wtedy siłą rzeczy te wydarzenia nie miały aż tak masowego charakteru. Moim zdaniem, jeśli w założeniu coś jest dla wszystkich, to tak naprawdę jest dla nikogo.

Co powoduje, że Dni i Noce Szczytna, w ocenie bardzo wielu mieszkańców, straciły rangę?

- Dawniej było to prawdziwe święto, a nie jeszcze jeden festyn, jakich mnóstwo w innych miastach. Przestały się czymkolwiek wyróżniać. Najpiękniejsze były wtedy, gdy główne koncerty odbywały się na dziedzińcu. Wówczas dało się odczuć ducha Klenczona, który patronował całej imprezie .

Kilka miesięcy temu podczas komisji kultury radni miejscy dyskutowali nad sposobami promocji Szczytna. W zasadzie nie padły wtedy żadne konstruktywne propozycje. Tymczasem inne miasta znajdują jednak interesujące sposoby na promocję.

- Być może problem tkwi właśnie w tym, że radni dyskutują o takich sprawach tylko we własnym gronie? Do tej pory nikt jeszcze nie zaprosił mnie na posiedzenie komisji kultury. Oczywiście nie mam o to żalu, ale chodzi mi o sposób postrzegania pewnych ważnych dla lokalnej społeczności spraw. Pod koniec lat 90., kiedy sama szefowałam takiej komisji, zapraszaliśmy na posiedzenia ludzi związanych z kulturą, by wysłuchać ich propozycji, poznać, na czym polega ich praca. Teraz tego się nie robi, bo najwyraźniej władze mają przekonanie, że na kulturze zna się każdy.

Szczytno ma dwa potężne atuty jeśli chodzi o promocję – osobę Krzysztofa Klenczona i literacką legendę z „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza. Ostatnio jednak miejscy decydenci wybrali inne formy promocji, np. poprzez figurki pofajdoków.

- Mnie te figurki nie kojarzą się dobrze, zwyczajnie mi się nie podobają. Może byłoby inaczej, gdyby były ładniejsze, weselsze, a nie przypominały jakieś złowrogie trolle z mitologii skandynawskiej czy germańskiej. Najbardziej jednak irytuje mnie to, że przed ich postawieniem, nikt nie zapytał o zdanie mieszkańców. Osobiście chciałabym mieć wpływ na to, na co wydaje się publiczne pieniądze. Skoro większość szczytnian wypowiedziałaby się „za”, to nie miałabym żalu. Tylko że nie mieliśmy szansy, żeby się na ten temat wypowiedzieć, a przecież przestrzeń miasta to coś, co kształtujemy na lata, a nie na jedną czy dwie kadencje.

W jakim kierunku powinny iść działania promocyjne władz Szczytna?

- My w muzeum musimy ciągle tłumaczyć turystom, co się stało z zamkiem krzyżackim. Ludziom z zewnątrz miasto najbardziej jednak kojarzy się z „Krzyżakami” i to należałoby wykorzystać.

Niektóre samorządy zdobyły się nawet na dość ryzykowne i kosztowne pomysły odbudowy zamków średniowiecznych, pozyskując na to fundusze z Unii. Może i my powinniśmy spróbować?

- Z zamkiem w Szczytnie byłby problem, bo jego główna część znajdowała się w obrębie dzisiejszego ratusza. Plany odbudowy pojawiły się już na przełomie lat 60. i 70., kiedy muzeum kierowała moja mama. Wtedy to jednak nie wyszło. Ale niekoniecznie trzeba od razu odbudowywać zamek. Wystarczyłoby zadbać o to, co z niego zostało. Z przykrością patrzę co dzień z okna mojego muzealnego biura, jak bardzo zaniedbane są ruiny. A przecież wystarczyłoby nie tylko je podświetlić, ale zrobić tu coś na kształt założenia parkowego – ustawić ławki, posiać trawę, ustawić misy z kwiatami. Zajmujemy się pofajdokami, które upstrzyły miasto, a zapominamy o miejscu, które jest tak naprawdę sercem Szczytna.

Rozmawiała Ewa Kułakowska